Moja przygoda z rękodziełem rozpoczęła się bardzo wcześnie.
Miałam wielkie szczęście wychowywać się w domu, w którym robótki ręczne i inne
formy działalności artystycznej były wszechobecne na co dzień. Mój dziadek ze
strony taty był założycielem i dyrektorem teatru, który przez wiele lat
wystawiał przygotowane z dużym rozmachem i pieczołowitością przedstawienia w
Kwidzynie i innych miastach Polski. Wspaniałą pamiątką po tamtych czasach są
stare albumy ze zdjęciami, afiszami z występów, recenzjami, itd. Babcia ze
strony mamy uczyła mnie robić pracochłonne mereżki na serwetkach. Była też
bardzo szykowną i elegancką kobietą, która wiedziała, jak łączyć wzory, kolory
i tkaniny, żeby zawsze wyglądać nienagannie. Pewnie odziedziczyła te cechy po
swojej mamie, która prowadziła w Berlinie dom mody. Ciocia mojego taty
pracowała przed wojną we Wiedniu jako konserwator zabytków. Będąc osobą
niezwykle uzdolnioną plastycznie, potrafiła własnoręcznie zrobić niemal
wszystko. To ona nauczyła mnie haftu, szydełkowania, robienia na drutach,
szycia na maszynie, rysowania, malowania i wielu innych rzeczy. Do dziś
wspominam, jak wspólnie ozdabiałyśmy pisanki za pomocą tradycyjnego rysika z
woskiem, tworzyłyśmy teatrzyki z dopracowanymi w każdym szczególe kukiełkami,
ręcznie malowanymi tłami i dekoracjami, przygotowywałyśmy bożonarodzeniową
szopkę – najpiękniejszą, jaką w życiu widziałam, robiłyśmy szydełkowe serwety o
skomplikowanych wzorach, itp. Ciocia była wspaniałą nauczycielką, potrafiła
wprost powiedzieć, co wymaga poprawy, a jej pochwały cieszyły jak nic innego na
świecie. Mój wujek prowadził firmę krawiecką i szył modne sukienki, bluzki,
spódnice. Jego warsztat mieścił się w mojej rodzinnej kamienicy i pamiętam, że
uwielbiałam się do niego zakradać, żeby pooglądać wiszące na wieszakach
sukienki, guziki, tkaniny i obserwować wujka przy pracy. Moja mama jest również
bardzo zdolną krawcową. Kiedy byłam mała, szyła dla mnie i dla siebie większość
ubrań. Dzięki temu, że mogłam jej towarzyszyć podczas szycia, pomagać
odrysowywać i wycinać wykroje, a później samodzielnie szyć ubranka dla lalek,
nigdy się nie nudziłam. Od taty uczyłam się między innymi wyczucia proporcji i
przywiązywania wagi do szczegółów.
Po przerwie na naukę, studiowanie, pierwsze
lata pracy itd., już jako dorosła osoba powracam do lat wczesnej młodości i
odkrywam na nowo swoje pasje, które mimo chwilowego braku czasu nigdy we mnie
nie zgasły. Wręcz przeciwnie, dopiero teraz czuję, że mam możliwość całkowitej
samorealizacji, przy pełnym wsparciu i akceptacji ze strony mojego
utalentowanego męża :). Niedawno pojawił się w moim życiu scrapbooking i card making, nowe dla mnie
dziedziny, których uczę się z wielką przyjemnością. Dzięki scrapbookingowi
zaprzyjaźniliśmy się z osobami, które jak się okazało, były od jakiegoś czasu
bardzo blisko, a my nawet o tym nie
wiedzieliśmy. Teraz otwierają się dla nas nowe, twórcze możliwości, ale
najważniejsze jest to, że nasza czwórka potrafi łączyć przyjemne z pożytecznym :). Kto wie, dokąd zaprowadzą nas nasze pomysły. Wierzę, że będzie to coś dobrego :).
A skoro już tak rozpisuję się o przeszłości, to chciałabym
Wam pokazać rzecz dla mnie wyjątkową. Moi rodzice odnaleźli na strychu ponad
stuletnią powłoczkę na poduszkę z białego batystu, ozdobionego niesamowicie piękną,
ręcznie wykonaną koronką. Teraz potrafię w pełni docenić jej urodę i
wyjątkowość, jednak kiedy byłam mała i w przedszkolu spałam na poduszce ubranej
w tę poszewkę, wcale nie miałam powodów do zadowolenia. Ta piękna koronka po
prostu notorycznie odciskała mi się na policzkach, zostawiając na nich wzór,
który nie chciał szybko zniknąć :). Mama wyhaftowała z tyłu poszewki moje inicjały, żeby było wiadomo, czyja to
poduszka, ale i tak żadne dziecko nie miało podobnej. Patrząc na nią, nie mogę uwierzyć, że przetrwała w nienaruszonym
stanie tyle lat, a zwłaszcza to, jak się z nią obchodziłam jako mała
dziewczynka ;) Dziś z dumą eksponuję ją na starym, francuskim ludwiku, do
którego moim zdaniem idealnie pasuje. Ta poszewka to kawał historii, cieszę
się, że również mojej :).
Pozdrawiam ciepło :)
piękna, stylowa - urocza.
OdpowiedzUsuńPoszewka niezwykła.Te tkaniny były doskonałej jakości jeśli poszewka przetrwała tyle lat.
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością przeczytałam te barwne wspomnienia rodzinne.
To chyba najcenniejszy posag.
No i dobrze jest mieć w życiu pasje,które wzbogacają,rozwijają i powodują ,że nie istnieje coś co się nazywa n u d a :)
Pozdrawiam :)
Drogie Panie, dziękuję za Wasze komentarze :) A tkanina, z której uszyto poszewkę chyba rzeczywiście jest niezniszczalna :) Tyle razy była prana, leżała na strychu i Bóg wie co jeszcze przeszła ;) I wygląda jak nowa. Ciekawe, czy tkaniny, które teraz się produkuje, też będą takie trwałe. Czas pokaże :)
OdpowiedzUsuńI zgadzam się w pełni, że życie bez pasji jest bezbarwne. Szkoda, że "dzisiejsza młodzież" mimo tak wielu możliwości idzie często na łatwiznę - komputer, komórka ... Młodzi ludzie nawet nie wiedzą, co tracą.
Pozdrawiam serdecznie!